Kroki

Minął miesiąc. Czas płynie, a dla mnie jakby stanął w miejscu. Oddycham. Robię to, co muszę i mogę. Najprostsze rzeczy. Gotuję zupę tajską, piekę sernik pistacjowy. Gryzę soczystą truskawkę, skupiając się na jej smaku, jakby była jedyną rzeczą, jaka jeszcze istnieje. Podlewam kwiaty, myję filiżankę po kawie, zapisuję te kilka słów na bloga.


Ale… dostrzegam, że mimo wszystko – idę naprzód. Powoli, bez wielkich kroków, bez oczekiwań. Nie planuję, ale próbuję odczuwać, uświadamiać, przepracować. Nie szukam odpowiedzi na pytania, na które i tak ich nie ma. Jestem tu i teraz. Krok, oddech, obecność.

Każdy dzień zaczyna się o 6 rano od medytacji oddechowej. To sposób na dobre powitanie – siebie i dnia. Zatrzymanie się, danie sobie chwili na relaks, zdrowie, spokój. A potem już świat zaczyna się domagać mojej uwagi.

Czasem chwalę samą siebie – bo tak, jestem wielka. Przeszłam przez najtrudniejsze chwile, sprostałam wyzwaniom, które wydawały się nie do udźwignięcia. Byłam wierną towarzyszką jedynej pewnej drogi – tej, którą podążałam z Anią, miłością, krok za krokiem, dzień po dniu, godzina za godziną, do końca…

I teraz robię kolejny krok. I jeszcze jeden. Nie myślę o tym, dokąd prowadzi. Po prostu idę. I to wystarczy.

A jednak… gdzieś pomiędzy oddechem a kolejnym krokiem zaczynam dostrzegać małe przebłyski światła, błękitne niebo ponad sobą. Może to tylko ulotna chwila spokoju, może ledwie zauważalna iskra ciepła w sercu. Ale jest. Czasem to promień słońca wpadający przez okno, delikatne muśnięcie wiatru znad pobliskiego jeziora, zapach perfum, który przywołuje wspomnienie. Czasem cicha melodia, która na chwilę koi.

Idę dalej. Po prostu. A gdzieś na horyzoncie, nieśmiało, zaczyna wschodzić słońce…