Moje Camino
To już prawie 2 tygodnie od powrotu z tej „drogi życia”. Do tej pory nie potrafiłam się zebrać do pisania o niej i o mnie na niej, i po niej. Bo wszystko jeszcze pracuje, pulsuje, rośnie, dojrzewa. Bo ta droga jest indywidualną drogą każdego pielgrzyma. Bo otwiera na inne sposoby pokłady każdego z nas. Bo tak naprawdę jest w sercu, a nie w nogach. Bo najbardziej liczy się właśnie „ona” i najważniejsze momenty w bieżącym kroku.
O Camino de Santiago myślałam już od dawna. Po przeczytaniu „Pielgrzyma” Paulo Coehlo, było to wielkie marzenie, ale bardzo enigmatyczne i wydawało się wtedy mało realne. Chciałam poczuć ten niepowtarzalny klimat opisywanych miejsc, „przepojonym pełnym życia, dynamicznym spokojem świata”. I zapowiedź, że „wyłoni się Życie, które uczynione jest z Agape.” Naiwnie myślałam, że po pokonaniu tej drogi wszystkie inne, te realne i duchowe, będą już dużo mniej wyboiste i dużo prostsze. Taki szybszy krok w bardziej świadome życie. Takie olśnienie i duchowy skok ponad poziomy.
Kilka lat temu, już w dobie mediów społecznościowych i bezpośrednich live’ów, pilnie obserwowałam Fryderyka Karzełka (dziś mentora tysięcy fanów Klubu 555) i jego kolejne dni 3- miesięcznego Camino, szlak francuski. To właśnie on przypomniał mi o zakopanym marzeniu i wielkich nadziejach związanych z pokonaniem Camino de Santiago. I intencja, bardzo osobista łezka na sercu. Zaczęłam konkretnie planować, wybór padł na Camino Portugues. Niestety pandemia przesunęła o rok moją wyprawę, która ostatecznie odbyła się na przełomie września i października 2021 roku.
Lot Warszawa – Porto, przekroczenie granicy portugalsko-hiszpańskiej i zaczęło się. Bliskość oceanu sięgającego po horyzont uruchamia emocje i wyobraźnię. Kiedy wyruszam na szlak Camino Portugues de Santiago, podążając wzdłuż wybrzeża Rias Baixas, pojawiają się podróżnicze uniesienia. Trudno nie ulec wyrazistemu lazurowi, takiemu naprawdę innemu miejscu pod niebem na styku gór i oceanu, widokom na zatoki i zatoczki wyłaniające się spośród zagajników. Trudno nie ulec hipnotycznemu szumowi fal i kojącemu zapachowi eukaliptusów, malowanym słońcem unikatowym roślinom, różowym liliom i olbrzymom - hortensjom. Bo trudno nie wpaść pułapkę bezpieczeństwa wędrówki, czytelnym szlakiem, wyznaczonym przez kamienne słupki oznakowane strzałkami i odległością do pokonania w km, żółtymi znakami oraz typowymi dla Galicji krzyżami z figurą św. Jakuba. Trudno nie wpaść w pułapkę czasu, który płynie wolno i wolniej, da się go schwytać i przeciągać chwile. A wtedy? Zwracam uwagę na każdy napotkany szczegół. I tak kolejnych 7 kroków, minut, godzin. I tu heureka w rozumieniu czasu, taka istotna subtelność, że to ja decyduję o jego rytmie!
Potem galicyjska droga w górę pośród sosnowo - eukaliptusowych lasów porośniętych bluszczami, duży kompleks bogaty w setki gatunków roślin i ptaków. Idę w skupieniu tam, gdzie kamienie we mchy wtulone, strzegą przeczystych źródeł subtelnie wyciszając szum spływającej z gór wody. I znowu trudno nie zatrzymać się tych okolicznościach przyrody, niezwykłej naturze, chwili wyczarowanej na przemian ciszą i ariami ptaków. I naprawdę trudno nie zamarzyć, odetchnąć, pod hiszpańskim lazurem, w przyjaznym cieniu winorośli, w upojnej wyczekanej chwili. I czerpać przyjemność z poszukiwanej przygody.
Czy byłam jedną z osób, pielgrzymów, których coś tam ciągnęło, coś przysłało? Myślę, że nikt z napotkanych pielgrzymów nie był na drodze przypadkowo. Dla mnie Camino, to także nowo poznani ludzie, każdy ze swoim krzyżem, na swojej własnej ścieżce. Tu autentyczni, zwykli, nieidealni, odkrywający, przed sobą w prawdzie o sobie. Wspólne fragmenty drogi, czas uchwycony w krokach, słowa podczas mijania, z innymi pielgrzymami i życzliwymi tubylcami z Buen Camino na ustach, wspólne spacery uliczkami miast, zatrzymania na selfie na pamiętających rzymskie czasy mostach, kolacje z winem i owocami morza wieczorną porą, wspólne noce w wieloosobowych salach na łóżkach piętrowych. To wszystko synergia, czyste spojrzenie, drugi człowiek, zatrzymanie na źrenicy i zaglądanie głębiej. To wszystko wspólna ale jakże inna dla każdego droga.
Po 7 dniach, po 125 km od wymarszu z miasta Oia, z przywieszoną do plecaka muszlą, znakiem tej drogi, dotarłam do jednego z najważniejszych miejsc związanych z kultem Santiago – legendarnego Padron. Miejsce, z którego święty Jakub rozpoczynał ewangelizację Półwyspu Iberyjskiego i do którego, według legendy, powrócił po swojej śmierci, gdyż po ścięciu w Jerozolimie jego szczątki zostały przetransportowane tu właśnie.
Tu taki dotyk religijny i znowu słyszę to przedziwne granie, wewnątrz cichą muzykę sprzed wieków, którą zawsze przeczuwam i przeżywam na ścieżkach ziemi świętej. O 4 rano pełna adrenaliny ruszam w ciemnościach, z czołówką na czole, w nieustającym deszczu, już w towarzystwie, nie pojedynczo, na trasę ostatniego 27 km etapu. To była systematyczna wspinaczka pod górę, leśne kamienne drogi i ścieżki, przecinanie jezdni, kolejne podejścia i zejścia, ulga na powitanie wschodu słońca o godz. 8:30. Ale ta, bardzo trudna droga nie jest żadną udręką, ponieważ nie jest już tylko pragnieniem dotarcia do celu, ale mocą samą w sobie. Tylko jedno zatrzymanie w przydrożnym barze i o godz. 11 już ulice Santiago de Compostela oraz wyrastająca pod niebiosa potęga - katedra z kryptą, w której został pochowany nasz święty. Radość, niewypowiedziana radość, która przepełnia serce walczącego, uniesienie chwili, szczęście spełnienia, ale też niezatarta pamięć drogi, zmagań o kroki, niesiona pod skórą nadzieja.
Jakie to niesamowite, że czas zatrzymany w tamtych chwilach, przekłada się na jego odczuwanie tu i teraz. Skupienie, uważność, radość bycia, otwieranie siebie, skłania do refleksji w trakcie wędrówki do Santiago de Compostela i dalej. Ktoś mi powiedział ostatnio: ty jesteś jakaś inna! Coś we mnie zawołało i to powiedziałam: bo pękła mi skorupa! Mówi się, że nigdy już nie będziemy po Camino tacy sami. Czy zmieniłam się? Ta podróż, to ścieżka mocy. I jest swoistym aktem odrodzenia. Przeżywając kolejne dni w zupełnie inny sposób, pozwalamy, aby rozwinął się nowy, wolny człowiek, z mocniej otwartym sercem, gdzie potężna, tajemnicza i mądra obecność.