Powrót do siebie…

Powrót do siebie…

Są dni, kiedy mam ochotę wszystko rzucić i wyrzucić. Dosłownie. Przeglądam szafy i zostawiam tylko to, co naprawdę moje, co bliskie, co pasuje do tego, kim jestem teraz. Usuwam połowę zdjęć z telefonu, kasuję wiadomości, które już nic nie znaczą. Czuję też silną potrzebę odcięcia się od miejsc i ludzi, z którymi kontakt stał się sztuczny, bezemocjonalny. To znak, że coś we mnie dojrzewa. Że jestem gotowa, by iść dalej – w prawdzie i lekkości. Czuję, że nadszedł czas, by posprzątać wszystko wokół siebie. Porządnie. Do kości.

I robię to. Te porządki i zmiany naprawdę przynoszą ulgę. Dają przestrzeń. Pozwalają głębiej odetchnąć. Ale za każdym razem, kiedy kurz opada, a cisza zapada jeszcze głębiej, pojawia się we mnie jedna, bardzo ważna myśl:

To wszystko ma sens tylko wtedy, gdy robię porządek także w sobie. Gdy zbliżam się do swojej istoty.

Bo prawda jest taka, że gdziekolwiek pójdę, cokolwiek zmienię – siebie zabieram wszędzie. Zabieram swoje myśli, przekonania, schematy, które ciągną się za mną jak cień. Zabieram swoje lęki, tęsknoty, niewypowiedziane pragnienia. Zabieram sposób, w jaki reaguję, w jaki się chronię, w jaki milczę. I choć mogę uciec nawet na drugi koniec świata – jeśli nie zajrzę do środka, to wszystko i tak wróci. W innym miejscu. W innej formie. Ale wróci.

Coraz mocniej czuję, że największym wyzwaniem nie jest wyrzucenie ubrań, wylogowanie się z mediów czy odcięcie od relacji.

Największym wyzwaniem jest prawdziwe spotkanie ze sobą.

Bez iluzji. Bez masek i ról. Bez potrzeby tłumaczenia się, dopasowywania czy zadowalania innych.

To momenty, w których pytam siebie:

– Kim jestem, kiedy nikt nie patrzy?

– Czego naprawdę potrzebuję – a nie tylko chcę?

– Co w sobie noszę, co już dawno powinno zostać puszczone?

To nie jest droga na skróty. To nie jest błyskawiczna metamorfoza, którą można pokazać w serii „przed i po” na Instagramie. To proces. Czasem piękny, czasem trudny, niewygodny, a nawet bolesny – ale przede wszystkim prawdziwy. I czuję całą sobą, że warto przez niego przejść.

Bo choć nie mogę uciec od siebie – mogę do siebie wrócić.

A to zmienia wszystko.