Projekt „Życie”
Dzisiaj o projekcie – najważniejszym ze wszystkich. Praca, ma sens, na co dzień prowadzę swoją firmę – Heureka.To przestrzeń, którą stworzyłam z wewnętrznego przekonania, że można pracować inaczej – z wolnością osobistą, niezależnością, własną odpowiedzialnością.
Działam lidersko w strukturach Vorwerk Thermomix – to dla mnie nie tylko biznes, ale także spotkanie z ludźmi, ich historiami, potencjałem, marzeniami. Nieustannie angażuję się również w Stowarzyszenie Dobre Ręce – bo wierzę, że wspólne działanie naprawdę ma znaczenie i że dobro wraca, kiedy daje się je z czystą intencją. To wszystko są ważne elementy mojego życia. Rzeczywistości, które współtworzę, relacje, które pielęgnuję, decyzje, za które biorę odpowiedzialność. Projekty, których nie da się odhaczyć. Ważne, pozwalające na doświadczanie, dobrostan, realne życie.
Ale obok tego wszystkiego, równolegle – a może przede wszystkim – prowadzę jeszcze jeden projekt. Najważniejszy. Najbardziej wymagający. Taki, który nie ma harmonogramu, nie da się go „odfajkować” i nie da się w nim „zrobić wyniku”. To projekt o nazwie: „Życie”. Czy ja naprawdę żyję, czy tylko działam? Od jakiegoś czasu coraz częściej wybieram to pierwsze. Uczę się być w tym życiu nie tylko efektywna, ale też obecna. Być z ludźmi, których naprawdę cenię. Dawać swój czas i serce wnuczce Hani. Robić rzeczy, które mnie poruszają. Zatrzymywać się, kiedy trzeba. I iść dalej – nawet jeśli nie wiem dokładnie, dokąd.
Rok 2024, to był rok, który zmienił wszystko. Pełen skrajności, które trudno objąć słowami. To był rok towarzyszenia w chorobie i odchodzeniu mojej córki, Ani. Rok, w którym każde „tu i teraz” miało zupełnie inny wymiar, inny ciężar. Rok najtrudniejszych pożegnań, bezsilności, bezbronnej obecności wobec czegoś, czego nie da się oswoić ani zrozumieć. Był to też czas innego rozstania, pożegnania z marzeniami o księciu z bajki, zmierzenia się z raną odrzucenia i doświadczenia rozwodu. Głębokie zanurzenie w w cienie, w siebie.
Równolegle – a może właśnie dzięki temu – zdecydowałam się wejść w roczny kurs rozwoju osobistego Doktor Miłość. I choć nazwa może wydawać się lekka – to podróż absolutnie głęboka. To spotkanie z emocjami, których wcześniej nie dopuszczałam do głosu. To momenty konfrontacji, zadawania trudnych pytań, odpuszczania, płakania i radosnych odkryć jednocześnie. To uczenie się, że: – można być odważną i się bać, – można kochać i jednocześnie odpuścić obecność, – można być silną, a jednocześnie kruchą, – można nie wiedzieć, a mimo to iść dalej. Coraz bardziej sobą Coraz częściej pozwalam sobie po prostu być – cała, ze wszystkim, co we mnie. Z jasnością i cieniem. Z wiarą i lękiem. Z blaskiem i zmęczeniem. Bez potrzeby ciągłego udowadniania czegokolwiek komukolwiek – nawet sobie. To nie jest łatwa droga. Ale prawdziwa. I dzięki temu – ciekawa. Nie idealnie. Nie perfekcyjnie. Ale autentycznie. Prawda, która daje życie Czasem chcę się schować. Czasem mam dość. A potem znów coś się otwiera, coś dojrzewa, coś puszcza. Coraz częściej czuję, że nie muszę nikogo grać. Że mogę po prostu być sobą – i to wystarcza.
Ten wpis nie jest po to, żeby się czymkolwiek chwalić. Raczej po to, żeby zapisać – dla siebie, i może dla kogoś z Was – że życie to coś więcej niż zrobione zadania, jak przystało na dobrze wykształconą matematyczkę, i odhaczone życiowe cele. Można być jednocześnie liderką i zagubioną kobietą. Bizneswoman i kimś, kto potrzebuje wsparcia. Inspiracją i człowiekiem w niekończącym się procesie. I że w tym wszystkim – jest miejsce na prawdę. Na drżenie w odkrywaniu światła we wszystkim, co żyje. Na dotyk Jego słów, Wyższego Ja i wszechobecnego ducha. Heureka. Jam jest. I to mi dziś wystarcza.