Za krótko, za mało, za dużo, na zawsze…
Jeśli wszystko we wszechświecie jest energią, to znaczy, że nic naprawdę nie znika. Energia nie ginie — zmienia tylko formę. To jedna z najgłębszych prawd, jakie przekazuje nam zarówno nauka, jak i duchowość.
W tradycjach duchowych różnych kultur od wieków powtarza się ta sama myśl: to, co kochamy, nigdy naprawdę nas nie opuszcza. Ciało może przeminąć, ale obecność — ta cicha, niewidzialna energia — zostaje. Przenika myśli, powietrze, sny, wspomnienia. Przenika poruszenie serca, gdy patrzymy na niebo, na światło prześwitujące przez liście, na zdjęcie, które żyje, na pomnik, który jest naszym hołdem dla Ciebie.
Kiedy odchodzi ktoś ukochany, jakby znikał cały wszechświat. Ale to nie koniec — to przemiana. Energia, którą byłaś, trwa dalej. W każdym oddechu, który wciąż bierzemy. Ciepło które w sobie miałaś, nie przemija. Jest. W każdym uderzeniu serca matki. W każdym uśmiechu siedmioletniej Hani. W każdym „za mało” i „na zawsze”. W każdym...
I choć boli — tak bardzo boli — to jest w tym coś więcej niż tylko strata. Jest ślad. Jest światło. Jest to, co niewidzialne, ale niezniszczalne. Nie jesteśmy tylko ciałem. Jesteśmy pulsem wszechświata, chwilą, w której energia przybiera imię. A potem wraca — do całości. Nie jesteś już tu, ukochana Aniu… a jednak jesteś wszędzie. W świetle poranka, które pada na kamień — jest Twoja obecność. W wietrze, który porusza cicho gałęzie nad Twoim miejscem — przeogromna cisza. W kwiatach, które kwitną mimo żalu — jest Twoje piękno.
Jesteś energią, która nie zniknęła. Światłem, które nie zgasło. Miłością, która nie zna granic. Dopóki biją nasze serca — Ty jesteś.